Tam-Tararara-Raram-Tararam!
Przedstawiam wam nową miniaturkę! Niestety nie wpadłam na żaden tytuł pasujący do tego One Short'a :(
Miałam to wstawic 1 lub 2 listopada, ale nie dałam rady.
Dziękuję wszystkim za komentarze pod poprzednim postem. Nawet nie wiecie, jakie to dla mnie motywujące <3>3>
Rozdział niebawem!
Uściski :*
El.
___________
Cmentarz. Jedno miejsce, słowo, a tyle cierpienia i bólu. Kojarzy się źle. Samotność, smutek, odejście, gniew, złość… Wszystkie te uczucia towarzyszyły mi niezmiennie przez blisko 7 lat. Tak… 7 najgorszych lat mojego życia. Gdyby ktoś kazałby mi wybierać pomiędzy tym a dożywotnim pobytem w Azkabanie bez zastanowienia wybrałbym więzienie. Dementorzy mogą wyssać ze mnie szczęście, mogą zabrać mi życie, ale to nic w porównaniu z odebraniem sensu istnienia. To nic w porównaniu z zabraniem mi serca i duszy. Nienawidziłem tego miejsca, a mimo to spędzałem tam więcej czasu niż w domu… Nie, to już nie był dom, to tylko miejsce, w którym żyję.
Niektórzy mówią, że „dom twój, tam gdzie serce twoje”. Nie mam go. Oddałem je Hermionie, a ona umarła i zabrała je ze sobą. Oboje są ukryci jak najcenniejsze skarby pod ciężką płytą z białego marmuru na cmentarzu w północnej części Londynu.
Teraz siedzę na fotelu przed kominkiem- jej ulubionym miejscu. Przeglądam fotografie, te magiczne, ale również te nie magiczne. Przez moją głowę przewijają się przeróżne obrazy. Kings Cross, czerwona lokomotywa Expresu- Hogwart, sam Zamek, korytarze, Wielka Sala, Śmierciożercy, wojna, Azkaban, przesłuchania. Jedne wspomnienia są wyraźne, inne zatarte. To dziwne, ale w każdym z nich dostrzegam te słodkie, czekoladowe oczy i burzę kasztanowych loków. Już nigdy nie zobaczę jak marszczy brwi kiedy się martwi, kiedy odgarnia niesforne kosmyki z twarzy, kiedy się rumieni, kiedy przygryza wargę. Nie usłyszę jej śmiechu, nie dotknę jej, nie pocałuję. Odeszła i już nie wróci. Zostawiła mnie samego w teoretycznie najszczęśliwszym dniu mojego życia. Pamiętam to jak dzisiaj… -Nie denerwuj się tak, bo nie trafisz z obrączką! –Zabini poprawił mi muszkę wyśmiewając moje trzęsące się ręce. Spojrzałem na niego wilkiem i tylko z rezygnacją pokręciłem głową. Od 5 minut czekaliśmy na moją narzeczoną i jej druhnę, a mi te kilka minut ciągnęły się w nieskończoność. W końcu podjechał biały, przystrojony kwiatami samochód. Zatrzymał się przy długich schodach prowadzących do kościoła, a ja prawie biegnąc ruszyłem w dół. Otwierając jej drzwi cieszyłem się jak dziecko. Podałem jej dłoń i zobaczyłem jej szeroki uśmiech. W tym momencie czułem taką lekkość a zarazem siłę, że mógłbym unieść się w powietrze. Na pierwszy rzut oka widać było, że oboje jesteśmy szczęśliwi. Wsunęła dłoń w moje ramię i ruszyliśmy w górę po schodach. Wyglądała jak anioł. Welon miała wpięty w luźny kok, a jej oczy błyszczały. Biała, delikatna suknia wyglądała jak stworzona specjalnie dla niej. Falowała przy każdym jej ruchu, a tren kaskadami spływał po kilku stopniach w dół. Kiedy stanęliśmy przed ołtarzem spojrzałem na siedzących w ławkach gości. Uśmiechnąłem się na widok mojej mamy- eleganckiej, dystyngowanej i twardej kobiety, która w tym momencie dyskretnie ocierała oczy haftowaną chusteczką. Myślałem o tym co wspólnie przeżyliśmy, o tym jak bardzo ją kocham i jak ona kocha mnie. Z zamyślenia wyrwało mnie krótkie i dobitne „tak”. Odpowiedziałem tym samym. Trzy litery, a usłyszane dają człowiekowi tyle radości. Powtórzyliśmy przysięgę i nałożyliśmy sobie obrączki. Były złote, wygrawerowane litery na mojej układały się w słowo „Hermiona”, natomiast na jej „Draco”.
Przedstawiam wam nową miniaturkę! Niestety nie wpadłam na żaden tytuł pasujący do tego One Short'a :(
Miałam to wstawic 1 lub 2 listopada, ale nie dałam rady.
Dziękuję wszystkim za komentarze pod poprzednim postem. Nawet nie wiecie, jakie to dla mnie motywujące <3>3>
Rozdział niebawem!
Uściski :*
El.
___________
Cmentarz. Jedno miejsce, słowo, a tyle cierpienia i bólu. Kojarzy się źle. Samotność, smutek, odejście, gniew, złość… Wszystkie te uczucia towarzyszyły mi niezmiennie przez blisko 7 lat. Tak… 7 najgorszych lat mojego życia. Gdyby ktoś kazałby mi wybierać pomiędzy tym a dożywotnim pobytem w Azkabanie bez zastanowienia wybrałbym więzienie. Dementorzy mogą wyssać ze mnie szczęście, mogą zabrać mi życie, ale to nic w porównaniu z odebraniem sensu istnienia. To nic w porównaniu z zabraniem mi serca i duszy. Nienawidziłem tego miejsca, a mimo to spędzałem tam więcej czasu niż w domu… Nie, to już nie był dom, to tylko miejsce, w którym żyję.
Niektórzy mówią, że „dom twój, tam gdzie serce twoje”. Nie mam go. Oddałem je Hermionie, a ona umarła i zabrała je ze sobą. Oboje są ukryci jak najcenniejsze skarby pod ciężką płytą z białego marmuru na cmentarzu w północnej części Londynu.
Teraz siedzę na fotelu przed kominkiem- jej ulubionym miejscu. Przeglądam fotografie, te magiczne, ale również te nie magiczne. Przez moją głowę przewijają się przeróżne obrazy. Kings Cross, czerwona lokomotywa Expresu- Hogwart, sam Zamek, korytarze, Wielka Sala, Śmierciożercy, wojna, Azkaban, przesłuchania. Jedne wspomnienia są wyraźne, inne zatarte. To dziwne, ale w każdym z nich dostrzegam te słodkie, czekoladowe oczy i burzę kasztanowych loków. Już nigdy nie zobaczę jak marszczy brwi kiedy się martwi, kiedy odgarnia niesforne kosmyki z twarzy, kiedy się rumieni, kiedy przygryza wargę. Nie usłyszę jej śmiechu, nie dotknę jej, nie pocałuję. Odeszła i już nie wróci. Zostawiła mnie samego w teoretycznie najszczęśliwszym dniu mojego życia. Pamiętam to jak dzisiaj… -Nie denerwuj się tak, bo nie trafisz z obrączką! –Zabini poprawił mi muszkę wyśmiewając moje trzęsące się ręce. Spojrzałem na niego wilkiem i tylko z rezygnacją pokręciłem głową. Od 5 minut czekaliśmy na moją narzeczoną i jej druhnę, a mi te kilka minut ciągnęły się w nieskończoność. W końcu podjechał biały, przystrojony kwiatami samochód. Zatrzymał się przy długich schodach prowadzących do kościoła, a ja prawie biegnąc ruszyłem w dół. Otwierając jej drzwi cieszyłem się jak dziecko. Podałem jej dłoń i zobaczyłem jej szeroki uśmiech. W tym momencie czułem taką lekkość a zarazem siłę, że mógłbym unieść się w powietrze. Na pierwszy rzut oka widać było, że oboje jesteśmy szczęśliwi. Wsunęła dłoń w moje ramię i ruszyliśmy w górę po schodach. Wyglądała jak anioł. Welon miała wpięty w luźny kok, a jej oczy błyszczały. Biała, delikatna suknia wyglądała jak stworzona specjalnie dla niej. Falowała przy każdym jej ruchu, a tren kaskadami spływał po kilku stopniach w dół. Kiedy stanęliśmy przed ołtarzem spojrzałem na siedzących w ławkach gości. Uśmiechnąłem się na widok mojej mamy- eleganckiej, dystyngowanej i twardej kobiety, która w tym momencie dyskretnie ocierała oczy haftowaną chusteczką. Myślałem o tym co wspólnie przeżyliśmy, o tym jak bardzo ją kocham i jak ona kocha mnie. Z zamyślenia wyrwało mnie krótkie i dobitne „tak”. Odpowiedziałem tym samym. Trzy litery, a usłyszane dają człowiekowi tyle radości. Powtórzyliśmy przysięgę i nałożyliśmy sobie obrączki. Były złote, wygrawerowane litery na mojej układały się w słowo „Hermiona”, natomiast na jej „Draco”.
***
-Ogłaszam
was mężem i żoną. Możesz pocałować pannę młodą.
Delikatnie
podniosłem materiał welonu i odsłoniłem jej twarz. Powoli zbliżyłem jej usta do
swoich i zacząłem całować. Oddawała moje pocałunki z czułością. Po krótkiej
chwili oderwaliśmy się od siebie i ruszyliśmy do wyjścia. Goście sypali ryżem,
a my uśmiechaliśmy się do nich szczęśliwi. Tuż przy swoim uchu usłyszałem szept
„Kocham Cię”. Już miałem odpowiedzieć, kiedy odepchnęła mnie. Musiała użyć
całej swojej siły, bo przewróciłem się. Ale nie tylko ja, ona też leżała na
zimnym betonie. Podniosłem się najszybciej jak mogłem i podbiegłem do niej.
-Pocałuj
Mnie. –wychrypiała. Jej klatka piersiowa
wznosiła się i opadała coraz rzadziej. Pochyliłem się i żarliwie wpiłem w jej
usta. To już nie był tak delikatny pocałunek jak w kościele. Teraz całowałem ją
jakby od tego zależało moje życie. W końcu poczułem, jak jej ręka bezwładnie
osuwa się z mojego policzka na beton. Umarła.
-NIE!!! –krzyknąłem
najgłośniej jak umiałem. Nie wiem na kogo bardziej liczyłem. Na Boga, czy na
Śmierć.
Po moim
policzku potoczyła się łza.
-Ależ
tak Dracusiu! Po co ci ta szlama, skoro masz mnie? Dam ci więcej niż ta zdzira!
–paplała zadowolona blondynka bawiąc się swoją różdżką. Jej wzrok przeskakiwał
to na mnie, to na swoją zabawkę.
- Coś. Ty.
Do. Cholery. Zrobiła?! –wycedziłem przez zęby, kiedy powoli zaczęła wracać mi
trzeźwość umysłu.
-Jak to
co? Uciekłam z tego dziwnego szpitala i przyszłam do ciebie. –powiedziała smutno,
ale po chwili dodała weselej.-No i pozbyłam się jedynej przeszkody, która stała
mi na drodze do ciebie mój kochany Smoczku. Teraz będę szczęśliwą panią Malfoy!
-Jesteś
chora! C-H-O-R-A! Idiotko ty zabiłaś moją żonę!! –wydarłem się na nią i złapałem
za jej chude ramiona. Potrząsnąłem nią mocno. Chciałem zabrać jej różdżkę i strzelić „Avadą”, ale nie
mogłem. To było silniejsze ode mnie. Dopiero teraz zauważyłem, że dziewczyna ma
na sobie długą do kostek piżamę w drobną kratę w kolorze błękitnym i puchate
kapcie.
-Jesteś
zły? –zapytała zdziwiona, jakby nawet nie przyszło jej na myśl, że taka
możliwość w ogóle wchodzi w grę. -Przecież nienawidzisz tej szlamy! I ona nie
może być twoją żoną. Jesteś za młody na małżeństwo!-oburzyła się.
Coś
zaczęło mi się nie zgadzać.
-Astorio,
ile masz lat? –zapytałem, trochę
zdziwiony głupotą swojego pytania, ale kiedy usłyszałem odpowiedź dosłownie
mnie zatkało.
-Jak to
ile? Tyle co ty! 12, ale urosłeś trochę od zakończenia naszego pierwszego roku
w Hogwarcie. –odpowiedziała uradowana, że jego głos złagodniał.
-Zaraz
po nią przyjadą-odezwał się Blaise i poklepał mnie pocieszająco.
***
Następnego
dnia odbył się pogrzeb. Byłem wrakiem człowieka. Patrzyłem na jej blade, zimne
ciało spokojnie leżące w trumnie. Czułem pustkę większą niż kiedykolwiek. Kiedy
na grób nałożono marmurową przykrywę straciłem wszystko. Żyłem na
granicy dwóch światów. Tym z Hermioną i tym bez niej. Pamiętam, że Blaise cały czas mnie wspierał, ale nawet on nie mógł mnie upilnować...
***
Obudził mnie katastrofalny ból głowy. Moja czaszka próbowała wybuchnąć od środka. Kac gigant. Woda. Potrzebuję wody. Przekręciłem się na drugi bok, ale zaplątany w jakiś materiał spadłem na podłogę. Kiedy już wyplątałem się z prześcieradła ruszyłem w stronę łazienki. Moja wędrówka nie trwała jednak długo, ponieważ potknąłem się o leżącą na podłodze butelkę. Zakląłem siarczyście i pozbierałem się. W łazience odkręciłem zimną wodę i wsadziłem głowę pod strumień. Na chwilę ukoiło to ból w czaszce. Niestety wraz z odejściem jednego bólu przyszedł drugi. Gorszy. W mojej głowie pojawiły się straszne obrazy. Nie chciałem tego widzieć. Moja Hermiona żyła. To musiał być jakiś okropny sen. Wyskoczyłem z łazienki jak oparzony. Popędziłem po schodach na piętro. Otwierałem po kolei każde drzwi i zaglądałem do pomieszczeń. Zbiegłem na dół i wpadłem do kuchni. Tam też jej nie było. Poczułem jak ziemia osuwa mi się z pod nóg. A jednak to nie był sen. Padłem na kolana przeszukując kolejne szafki. Wiedziałem co da mi ukojenie. Jednak jej też nigdzie nie było. Moja Ognista też mnie opóściła.
Blaise.
Wróciłem do salonu, musiałem zadzwonić do przyjaciela. Stojąc w progu nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Przetarłem twarz dłońmi. Na podłodze nie leżała tylko jedna butelka, o którą się przewróciłem. Było ich tam na pewno więcej niż 30. Podszedłem do najbliższej i zajrzałem do środka. Pusta. Cztery kolejne również nie zawierały nawet kropi alkoholu. Z dalszych poszukiwań zrezygnował. Podszedł do telefonu i wybrał odpowiedni numer. Blaise odebrał już po drugim sygnale.
-Słucham? -usłyszałem.
-Whiskey!!!-krzyknąłem i rozłączyłem się. Kiedy poczułem jak ból w mojej głowie rośnie palnąłem się z otwartej dłoni w czoło. I po co ja się tak darłem?? Cholera i znowu boli!
***
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Codziennie u niej byłem. Za każdym
razem z bukietem słoneczników.W końcu
nadszedł 1 listopada. Święto wszystkich zmarłych. Siedziałem u niej od rana. Z
każdą godziną przybywało wieńców i świec. Ludzie pamiętali. Wystarczyła chwila
rozmowy z nią, a zostawała w pamięci.
Obudził mnie katastrofalny ból głowy. Moja czaszka próbowała wybuchnąć od środka. Kac gigant. Woda. Potrzebuję wody. Przekręciłem się na drugi bok, ale zaplątany w jakiś materiał spadłem na podłogę. Kiedy już wyplątałem się z prześcieradła ruszyłem w stronę łazienki. Moja wędrówka nie trwała jednak długo, ponieważ potknąłem się o leżącą na podłodze butelkę. Zakląłem siarczyście i pozbierałem się. W łazience odkręciłem zimną wodę i wsadziłem głowę pod strumień. Na chwilę ukoiło to ból w czaszce. Niestety wraz z odejściem jednego bólu przyszedł drugi. Gorszy. W mojej głowie pojawiły się straszne obrazy. Nie chciałem tego widzieć. Moja Hermiona żyła. To musiał być jakiś okropny sen. Wyskoczyłem z łazienki jak oparzony. Popędziłem po schodach na piętro. Otwierałem po kolei każde drzwi i zaglądałem do pomieszczeń. Zbiegłem na dół i wpadłem do kuchni. Tam też jej nie było. Poczułem jak ziemia osuwa mi się z pod nóg. A jednak to nie był sen. Padłem na kolana przeszukując kolejne szafki. Wiedziałem co da mi ukojenie. Jednak jej też nigdzie nie było. Moja Ognista też mnie opóściła.
Blaise.
Wróciłem do salonu, musiałem zadzwonić do przyjaciela. Stojąc w progu nie mogłem uwierzyć w to co widzę. Przetarłem twarz dłońmi. Na podłodze nie leżała tylko jedna butelka, o którą się przewróciłem. Było ich tam na pewno więcej niż 30. Podszedłem do najbliższej i zajrzałem do środka. Pusta. Cztery kolejne również nie zawierały nawet kropi alkoholu. Z dalszych poszukiwań zrezygnował. Podszedł do telefonu i wybrał odpowiedni numer. Blaise odebrał już po drugim sygnale.
-Słucham? -usłyszałem.
-Whiskey!!!-krzyknąłem i rozłączyłem się. Kiedy poczułem jak ból w mojej głowie rośnie palnąłem się z otwartej dłoni w czoło. I po co ja się tak darłem?? Cholera i znowu boli!
***
Po kilku
minutach w moim domu pojawił się Blaise. Nie widziałem go, ale słyszałem trzask
teleportacji. Leżałem na kanapie z butelką wody w dłoni i mokrym ręcznikiem na
czole. Zabini stanął nade mną i z impetem walnął mnie z otwartej dłoni w tył
głowy. Zerwałem się z miejsca, ale za chwilę znowu walnąłem się na kanapę.
-A ja
nazywałem cię moim przyjacielem… -powiedziałem z wyrzutem.
Nie sądziłem,
że Blaise po tych słowach tak po prostu się teleportuje. Takie zachowanie nie
było do niego podobne. Zamknąłem oczy wsłuchując się w ciszę. Już, już dopadała
mnie ta błogość, po której nastawał sen, ale znowu usłyszałem
trzask teleportacji. Podniosłem się, ale zanim zdążyłem otworzyć usta
Blaise rzucił we mnie czymś, co okazało się moimi ciuchami.
-Jestem
twoim przyjacielem. Ubieraj się.-rozkazał, a ja nie miałem już siły na kłótnie
i posłusznie poszedłem do łazienki.
Wiedziałem,
że nie jestem w najlepszej formie, ale widok mojej szarej twarzy, roztrzepanych
włosów i sinych worów pod oczami sprawił, że nie miałem siły na nic. Uderzyłem
pięścią w lustro, na którym pojawiło się sporej wielkości pęknięcie. Musiałem wziąć
się w garść. Teraz.
Czysty, świeży i pachnący wyszedłem z łazienki. Nie udało mi się pozbyć
zmęczenia z mojej twarzy.
-Złap
mnie za ramię.-rzucił krótko Blaise. Chyba uraziły go moje słowa…
***
Kiedy
moje stopy dotknęły ziemi rozejrzałem się wokoło. Zamurowało mnie.
–Blaise? –szepnąłem. –Blaise?!- mój głos był
coraz głośniejszy.
-Nie. Jeszcze
nie. Proszę… -szeptałem gorączkowo stojąc na brzegu jednej z wąskich alejek,
obok małej ławeczki. Dokładnie naprzeciwko niej stał grób. Leżało na nim wiele
wieńców i świec. A pośród nich portret. Hermiona uśmiechnięta, z błyszczącymi oczami. Poznawałem to zdjęcie. Ktoś trochę je
przerobił, bo obok niej powinienem być ja. Na kopii stojącej na gzymsie kominka
trzymamy się za ręce, spacerowaliśmy wtedy po Hogwarckich błoniach, a Ruda
dopadła nas z aparatem. Uśmiechnąłem się na tę myśl, jednak wróciwszy do
teraźniejszości znów dopadło mnie przygnębienie. Podszedłem do zdjęcia,
dotknąłem jej rumianego policzka, a po moim policzku po raz kolejny potoczyła
się łza.
-Dlaczego
odeszłaś? Zostawiłaś mnie samego. To boli. Nie chcę żyć bez
ciebie. Mówiłaś, ze będziemy razem, szczęśliwi. Okłamałaś mnie. Cierpię bardziej
niż mogłabyś to sobie wyobrazić. Zabierz mnie stąd, albo wróć. Chcę
być z tobą. Nie po to walczyłem, nie po to stałem się innym człowiekiem,
nie po to oddałem ci siebie, by teraz cię stracić!
Błagam. Kochałem Cię, kocham i zawsze będę cię kochał…
***
Kolejny
dzień. Wstałem rano, tylko po to, aby znów z nią być. Choć przez
chwilę. Na jej grób zaniosłem słoneczniki. Uwielbiała je. Mówiłem do niej, czułem
jej obecność. To mi wystarczało.
***
Tego
dnia troszkę się zasiedziałem. Było już po 22, kiedy spojrzałem na zegarek.
Mimo późnej pory na cmentarzu było jasno. Wszystkie nagrobki oświetlone były
tysiącami świec. Kiedy zacząłem się zbierać, zawiał chłodny wiatr. Nie był silny,
a mimo to pozrzucał wieńce z grobu Hermiony. Co dziwne, zostały na nim tylko
świeże słoneczniki przyniesione przeze mnie. Po chwili usłyszałem swoje imię.
Jakby z oddali… Nie, nie z oddali, ten szept słychać było tuż przy moim
uchu. To nie był jakiś tam głos. O nie… Nogi się pode mną ugięły, musiałem
usiąść. Hermiona… Złapałem się za głowę zatykając uszy. Nie chciałem
znów jej słyszeć, a jednocześnie pragnąłem tego. Odetkałem uszy i
spojrzałem przed siebie. Nad marmurową płytą unosiła się blada postać.
Zjawa, która wyglądała jak moja żona. Miała na sobie suknię ślubną. To było dla
mnie za wiele.
-To tylko sen.
Sen. –powtarzałem sobie cicho.
-Nie, Draco. To
nie jest sen. –powiedział duch. Ten głos… Nie panowałem nad swoimi ustami, z
których same wypłynęły słowa.
-Mów do mnie. –nie
usłyszałem żadnej odpowiedzi. Była zaskoczona. –Proszę. -prawie błagałem.
-Och… Draco. –w jej
oczach zalśniły łzy. Wyciągnęła do mnie rękę, ale po chwili cofnęła nią.
Spłynęła znad grobu i unosiła się kilka centymetrów nad ziemią przede mną.
Dotknęła palcami mojego policzka, a mnie przeszył chłód. Opuszki jej palców
jakby wsiąknęły w moją skórę.
-Kocham Cię. -powiedziałem.
-Wiem. Ja ciebie
też. –odpowiedział.
-Uśmiechnąłem
się, ale nadal stałem sparaliżowany. Nie
dlatego, że moje ciało było spięte. Po prostu nie mogłem się ruszyć.
Spróbowałem unieść rękę, ale blokowała ją jakaś niewidzialna zapora.
Spojrzałem pytająco na Hermionę.
-To jeden z
warunków -odpowiedziała. –Mogłam się z tobą spotkać, tylko pod
warunkiem, że nie będziesz mógł mnie dotknąć, że nie opowiem ci co jest
po drugiej stronie, że zobaczysz mnie tylko ty i, że wrócę przed wschodem słońca.
-Ale dlaczego chciałaś się ze mną spotkać?- zapytałem.
-Obserwowałam
cię. Widziałam jak się staczasz. Nie chcę tego. Wiem, że jest ci ciężko. Ja
chciałam żyć, chciałam być z tobą. Los zdecydował inaczej i
musimy się z tym pogodzić. Musisz żyć. Zacznij od nowa…
-Od nowa?
Myślisz, że to jest takie łatwe? Straciłem sens życia i mam sobie znaleźć
nowy? Z dnia na dzień mam przestać cię kochać, bo nie żyjesz?– przerwałem
jej w pół zdania.
-Nie. Nie o to
mi chodziło. Chcę, żebyś nadal mnie kochał, żebyś o mnie pamiętała, ale nigdy
nie chciałam, zebyś przeze mnie zapomniał o sobie. Musisz być silny. Nie
możesz całe dnie przesiadywać przy moim grobie. Tak niczego nie
zmienisz. Żyj, nie tylko istniej! –mówiąc to zaczęła żywo gestykulować.
Widząc to uśmiechnąłem się w duchu. Zawsze kiedy się denerwowała tak robiła.
-Za chwilę będę
musiała odejść. Nie zobaczymy się więcej, ale zawsze będę tu –dotknęła
ręką miejsca, w którym biło moje serce – a ty, tutaj –wskazała na swoje serce.
Kocham Cię. Pamiętaj o tym. –powiedziała to przesuwając palcami po moim
policzku i ustach. Zamknąłem oczy, a kiedy je otworzyłem zniknęła.
***
Po rozmowie z
Hermioną postanowiłem zmienić moje życie. Wyrzuciłem butelki Ognistej
Whiskey, znalazłem pracę. Odwiedzam cmentarz kilka razy w tygodniu. Za każdym
razem przynoszę słoneczniki. Nie znalazłem nowej miłości. Nawet jej nie szukałem.
Hermiona była tą jedyną na całe życie. Wiedziałem to od dawna.
Teraz wiem, że
cmentarz to nie smutek i łzy. Każdy człowiek umiera. Nie ważne czy młody, czy
stary. Ze śmiercią musimy się pogodzić. Cmentarz jest jedynym miejscem,
w którym możemy spotkać się z osobami, które kochamy, a których już przy
nas nie ma...
Zrozumiałem to.